sobota, 7 marca 2015

VIII Klątwa

Stałem w miejscu gdzie ona zniknęła. Miałem na wyciągnięcie ręki, ale nie zdążyłem. Zacisnąłem mocno pięści, aż krew zaczęła lecieć. Za bardzo wbiłem paznokcie w skórę. Gdybym jej nie zostawił i nie odszedł za daleko... Warknąłem wściekły na swoją głupotę.

- Jednak miała rację nazywając mnie debilem. - mruknąłem cicho wyginając usta ku górze.

W jednej chwili, bez zastanowienia postanowiłem, że ją odnajdę. Musiałem to zrobić, nie miałem innego wyjścia. Jeszcze nie wiedziałem jak mam to zrobić, ale wiedziałem, że nie mogę jej tak zostawić. Najpierw muszę znaleźć sposób żeby dowiedzieć się gdzie w ogóle została zabrana. Wykonam zaklęcie Rulota. Będę do tego potrzebował paru składników, ale na szczęście nic skomplikowanego, wszystko co potrzebne mam w domu, no prawie wszystko, ale wiem gdzie zdobędę ostatni składnik.

Dotarcie do domu zajęło mi chwilę, a znalezienie składników jeszcze mniej. W takich chwilach dziękowałem losu, że zostałem pedantem, dzięki temu mam wszystko posegregowane i nie muszę za wiele szukać. Ostatni składnik zdobędę u Carlo, będzie nim krew Muerte, niezbędna do zaklęcia, dzięki niej zostanę teleportowany do miejsca, w którym znajduje się dziewczyna, chyba że jest otoczona przez bariery chroniące przed teleportacją to wtedy przeniesie mnie do punktu najbliżej jej położonego. 

Do Carlo dotarłem stosunkowo szybko, bo w niecałe 2 godziny. Na mój widok był niezwykle zdziwiony, ale jeszcze bardziej na to, że pojawiłem się bez Muerte. Opowiedziałem mu wszystko w skrócie, oczywiście pomijając to dlaczego dziewczyna była sama w domu. Na szczęście Carlo ma swoje zboczenie zawodowe i przechowuje próbki krwi wszystkich swoich pacjentów co na przestrzeni lat sprawiło, że ma ich bardzo dużo, cała jego piwnica jest nimi zapełniona. Ma wszystkie próbki krwi poza moją. Zawsze kiedy próbuje ją przechować ona zmienia najpierw swój kolor na fioletowy, a potem całkowicie wysycha, chociaż szalony doktorek nadal szuka sposoby, żeby zachować ją w ciekłym stanie. 

Na szczęście przez to, że przez jakiś czas mieszkałem u Carlo on również ma względny porządek, więc odnalezienie krwi Muerte nie zajęło mu dużo czasu.

- Mam nadzieje, że znasz ryzyko związane z tym zaklęciem.

- Przecież nie ma żadnego ryzyka i dobrze o tym wiesz.

- A co jeśli przeniesie cię do innego wymiaru? Co wtedy zrobisz?

- Nie wiem, ale nie mogę teraz odpuścić.

- Dlaczego tak bardzo zależy ci na tej dziewczynie?

- Ponieważ sama nie wie kim jest, a wiesz że to samo było ze mną.

- Uważaj na siebie. – wspomniałem już, że Carlo często zachowuje się jak mój ojciec?

- Dam radę.

- Jak zawsze, a może wpadłeś już na cudowny pomysł jak wrócisz z powrotem? Nie? Tak też myślałem. Masz tu dwie bańki z zaklęciem powrotu. Teleportuje cię dokładnie do tego miejsca, ale uważaj żeby nikt inny nie znalazł się w zasięgu zaklęcia.

- Dzięki Carlo.

Wziąłem od niego bańki, wsadziłem do kieszeni, a krew Muerte zmieszałem już z resztą przygotowanych składników. Teraz pozostaje mi tylko znaleźć odpowiednie miejsce do wykonania zaklęcia. Musiałem być jak najdalej od ludzi i ich cywilizacji, a jednocześnie mieć dużo wolnej przestrzeni. 

Znalazłem dosyć sporej rozmiarów polane, stanąłem mniej więcej na jej środku. Paznokciem przeciąłem sobie żyłę na nadgarstku u prawej ręki. Krwią zrobiłem dookoła siebie krąg. W środku kręgu musiałem narysować jeszcze kwadrat, ale tym razem z wymieszanych składników. W miejscu poza kwadratem, ale nadal w środku okręgu, musiałem napisać 4 słowa w języku wampirów. Tym razem składnikami zmieszanymi z moją krwią. Te słowa to: Spatiu, Sange, Muerte oraz Lume. Tylko wampiry mogły zobaczyć te napisy, cała reszta zobaczyła by po prostu puste miejsca
Gdy skończyłem, polizałem ranę, która się zagoiła i ślad po niej nie został.Stanąłem w środku okręgu i wyrecytowałem formułkę, dokończając tym samym zaklęcie:

- Duceti-ma in partea la care vrea sa fie.

Każde słowo namalowane na ziemi po kolei zaczęło świecić. Słychać było przy tym jakby ktoś trzaskał drzwiami. Następnie trójkąt, kwadrat i sam krąg zaczął świecić.

Poczułem moc jaka się uwalniała wraz z tym światłem i mnie dotyka. Czułem powiew wiatru i buchające gorąco, które po chwili rozrywało moje ciało. Najpierw skóra, mięśnie, tkanki, ograny, kości. Ból był przerażający, ale moje myśli ciągle od początku jak tylko zacząłem rysować ten krąg krwią były przy Muerte. To łagodziło trochę mój ból.

Po jakieś sekundzie, a miało by się wrażenie, że minęła wieczność moje ciało zaczęło się odbudowywać.  Kości, organy, tkanki, mięśnie i skóra. Wszystko po kolei, aż w końcu całe moje ciało zostało odbudowane. Generalnie to źle to wróżyło, bo jeśli moje ciało zostało zniszczone to oznacza, że przeniosłem się pomiędzy wymiarami, a to było niezbyt dobrą wiadomością. Wraz z momentem, w którym zdałem sobie sprawę, że jestem w innym wymiarze, poczułem okropny ból, wręcz paraliżujący na karku. Trochę jak w kreskówkach, nie zaczniesz spadać dopóki nie spojrzysz w dół. 

Nie mogę przenosić się pomiędzy wymiarami. Kiedyś mogłem, ale straciłem ten przywilej. Po prostu pewnego razu popełniłem błąd, który kosztował mnie rzuconą klątwą. Nie było to nic przyjemnego, na szczęście klątwa uaktywnia się tylko w przypadku podróży międzywymiarowej, jednak jest to bilet w jedną stronę, w sensie raz uaktywniona już nie zniknie do czasu wypełnienia paru warunków. Dopóki pozostawałem w jednym wymiarze, klątwa po prostu miała postać tatuażu na karku, który tam miałem był w kształcie koła. Miał w środku spirale, krzyże i gdzieniegdzie czaszki. Można po prostu powiedzieć, że była to abstrakcja  kształcie koła wypełnionego czaszkami i spiralami. Padłem na ziemię i nie mogłem się ruszyć. Mogłem tylko czuć ból i to jak te spirale rozchodzą się po moim ciele by mnie zmienić w potwora.

Nie wiem ile to trwało, ale w końcu byłem w stanie się poruszyć. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że to niewielka różnica jak miałem je zamknięte. Wszędzie było czarno, na szczęście po chwili moje oczy wampira zaczęły dostosowywać się do otaczającej mnie ciemności i zacząłem widzieć wszystko dokładnie. Otoczenie było dziwne i nieskładne, w sumie nie wiem czego się spodziewałem. Krajobraz przypominał trochę ten jaki pokazują w filmach postapokaliptycznych, wszędzie szaro i ponuro. Pomimo otaczającej mgły widziałem las w oddali, wulkany oraz zamek, który przyprawiał mnie o dreszcze. Wszędzie też były widoczne latające postacie przypominające dementorów z Harry’ego Pottera. Mam tylko nadzieje, że nie są tak samo gościnni, jakoś nie uśmiecha mi się pocałunek dementora. 

Miało się wrażenie, że wszystkie te stwory kierują się w stronę zamku. Miałem dziwne wrażenie, że właśnie tam znajdę moją zgubę. Musiałem się tam dostać jednocześnie unikając tych cholernych, czarnych w dodatku latających stworów. Ruszyłem biegiem w stronę zamku, nie było to łatwe biorąc pod uwagę fakt, że musiałem unikać innych postaci oraz to, że moje ciało po klątwie nie było zbyt poręczne. Jak otrzymałem tę klątwę nie przejąłem się tym zbytnio, bo nie planowałem podróżować międzywymiarami, jednak teraz oddałbym prawie wszystko żeby ściągnąć tą cholerną klątwę. Tak bardzo skupiłem się na swoim własnym nieszczęściu, że nawet nie zauważyłem de mentora podlatującego do mnie. Zorientowałem się w momencie, w którym było już za późno. Czułem jak wysysa ze mnie życie, jak wszystkie szczęśliwe momenty uchodzą w niepamięć, co prawda za wiele ich nie było, ale mimo wszystko. W jednej chwili straciłem całą nadzieję na to, że kiedykolwiek się ułoży, że będzie dobrze, że będę szczęśliwy. 

Czułem jak mnie pochłania i nagle przestał. Pojawiło się jakieś jasne światło, a dementor zniknął. Jakaś postać się do mnie zbliżała, ale nie widziałem nic przez to rażące światło. 

- Ciekawe. - usłyszałem jego basowy głos i straciłem przytomność.

Gdy się ocknąłem nie wiedziałem gdzie się znajduję, nawet nic nie widziałem, jedynie wszechogarniającą mnie ciemność. Jedyne co czułem to zapach zgnilizny.

- Och.. wreszcie się obudziłeś. - znowu ten sam głos, chciałbym zobaczyć właściciela tego głosu. - Wybacz musiałem za bardzo świecić ci w oczy, ale powinno za niedługo przejść. - odezwał się jakby mówił o najzwyklejszej czynności na świecie.

- Kim jesteś? - zapytałem i próbowałem usiąść, ale byłem zbyt osłabiony żeby zrobić to samemu, on musiał mi pomóc. 

- Jestem mieszkańcem tego wymiaru. Mówią na mnie Auro. Jestem żniwiarzem, a raczej nim byłem za nim mnie stracono. 

- Co masz na myśli? 

- Zastąpiono mnie kimś innym. Trochę to skomplikowana historia. Widziałeś zamek? - przytaknąłem mu na znak zgody, a ten kontynuował. - Odkąd mnie wymieniono ten zamek upadł i teraz za wszelką cenę chcą odzyskać Boginię Śmierci. Już nawet sprowadzili pojemnik na nią. Słyszałem jak ktoś mówił na nią Muerte. Ironia losu nie sądzisz? - przeszedł mnie dreszcz gdy wymówił jej imię. 

- Masz na myśli ludzką dziewczynę? - zapytałem choć znałem odpowiedź.

- Tak. Jest już tutaj od ponad tygodnia i zapewne namawiają ją by porzuciła to ciało. 

- Zrobili jej pranie mózgu? 

- Można tak powiedzieć jednak na razie tylko ją namawiają, ale jest coraz mniej czasu i mogą ją do tego zmusić. Żniwiarz, który tam teraz jest zrobi wszystko by osiągnąć swój cel. Bez względu co o tym myśli sama Bogini. - wstałem z chciałem już iść ale poczułem jego kościstą dłoń na swoim ramieniu. - Gdzie idziesz? 

- Straciłem już za dużo czasu. Muszę uwolnić Muerte albo chociaż pokazać jej jaką ma podjąć decyzję. 

- Jak tam pójdziesz zginiesz. - zacisnąłem mocno pięść.

- Nie dbam o coś takiego trywialnego jak życie czy śmierć. Już dawno jestem martwy, a ja nie mam zamiaru pozwolić jej na śmierć. Chce żeby żyła tak długo jak to jest jej pisane. - wyrwałem mu się i byłem zadowolony z tego, że mam jeszcze dobry węch i słuch. Mniej więcej wiedziałem, w którą stronę mam się udać, jednak za pomocą tych dwóch zmysłów nie byłem wstanie określić czy przypadkiem nie stoi przede mną ściana, a o de mentorze już nie wspomnę.

- Czekaj. - odezwał się i usłyszałem jak podnosi coś z ziemi metalowego. - Pójdę z tobą. 

- Dlaczego?

- Ciągle nic nie widzisz i poszedłbyś na śmierć, i nic byś nie zrobił tylko podłamał Boginie. - westchnął. - A kim ty jesteś? Musisz pochodzić z ziemi, ale... coś wątpię żeby tam mieszkały takie hm... kreatury. - powiedział delikatnie, ale miał rację.

- Masz rację takie kreatury jak ja nie chodzą po ziemi to moja klątwa dlatego tak wyglądam. Tak na prawdę jestem wampirem i nazywam się  Grimmjow. I uwierz lub nie, ale jestem bardziej ludzki niż teraz. 

- Hmm… niech ci będzie. - odparł i chwycił mój nadgarstek.

- Co ty robisz? - zapytałem, a ten mnie ciągnął.

- Znam skrót i bezpieczniejszą drogę żeby dostać się do zamku. 

Nic nie odpowiedziałem i dałem się prowadzić. Czułem się nieco dziwnie gdy tak mnie trzymał, i jeszcze ta jego koścista ręka. Nie chciałem by mnie trzymał albo dotykał, ale czy miałem wybór? Raczej nie. Może miałem dobry słuch i węch, ale w tym pomieszczeniu byłem kompletnie ślepy. Nie wiedziałem nawet kiedy skręcić. Nie było żadnego przepływu powietrza czy czegoś innego, a słychać nic nie było. Jednak powoli zacząłem coś widzieć. Widziałem białe plamki więc to znaczy, że jest lepiej. Prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz