piątek, 13 marca 2015

IX Puste korytarze

Sama nie wiedziałam ile już tu jestem. Nie było tu dnia ani nocy. Cały czas na niebie był widoczny Księżyc, nawet nie byłam w stanie jednoznacznie stwierdzić czy jest cały czas w tym samym miejscy czy się przemieszcza. Miało się wrażenie, że w tym miejscu coś takiego jak czas nie istniało. Jeśli ktoś mi powie, że ma tyle i tyle lat to moim pierwszym pytaniem będzie jak mierzą tu czas, bo jak dla mnie jedyne co pomagało mi odmierzać czas to kiedy dostawałam posiłki, które swoją drogą nie są tak częste jak wymaga tego ode mnie mój żołądek. 

Poza zdecydowanie za rzadkimi posiłkami to też wszędzie było wyczuwalne napięcie, tak jakby miało się wydarzyć coś ważnego i przełomowego. Gdziekolwiek się ruszyłam wszędzie byli strażnicy, gdzie tylko bym się nie odwróciła tam stali strażnicy. Wszelkie próby zagadania ich był nic warte. Ignorowali mnie! A najgorszy w tym wszystkim był ten Żniwiarz. Nie opuszczał mnie nawet na krok. Nawet jak szłam do łazienki. On to jakoś inaczej się nazwał, ale nawet gdybym próbowała to powtórzyć i tak nie umiałam. Ten język był dziwny, w życiu takiego nie słyszałam, ale brzmiał na bardzo stary, o ile w ogóle język może brzmieć staro. Nie wiem jak oni sobie wyobrażają to, że mam być ich Boginią nawet jeśli nie znam ich języka.

Gdy tak myślałam o byciu tą Boginią to czułam się dziwnie. Musiałam się tylko pozbyć swojego ciała. Niby takie proste, ale... bałam się. Niby widziałam co tu się dzieje i jest kiepsko, ale nie chciałam tu zostawać na zawsze. Chciałam wrócić do swojego normalnego życia. Do swojego domu, nawet gdybym miała z powrotem zamieszkać z wujostwem. Nie chce tu zostawać, chce być tam,  znaczy tam gdzie jest ten debil.

Czułam jak się czerwienie na twarzy. Czy ja właśnie pomyślałam o tym by być z tym debilem? Jak? Przecież.... nic mnie z nim nie łączyło... Prawda? Znałam go chwilę, ale ciągnęło mnie do niego. Przecież nie mogłam się w nim zakochać. Nie, zdecydowanie nie. Miłość to za mocne słowo. Przyznam się, że mnie pociąga, ale nie w takim stopniu żeby od razu się w nim zakochać.

- Coś się stało? - usłyszałam głos Żniwiarza przy moim uchu, który skutecznie przerwał moje rozmyślania.

Podskoczyłam przestraszona. Ciągle się nie przyzwyczaiłam się do jego obecności i do bycia w tym zamku. Spojrzał na mnie choć ciężko to tak nazwać. Jego oczodoły były straszne. Świeciły na żółto i to było jeszcze gorsze. Zamiast oczu dwa świetliki, to nie jest miłe kiedy są zwrócone w twoją stronę.

- Mógł byś chociaż mnie na chwile zostawić samą? Chce odpocząć. - zapytałam niewinnie.

Przyglądał mi się z dobrą minutę i wreszcie się odsunął ode mnie.

- Jak sobie życzysz Bogini. Odpoczywaj, a ja zajmę się swoimi obowiązkami. - Mówiąc to pokłonił się i czym prędzej wyszedł z mojego tymczasowego miejsca pobytu. Chyba tymczasowego. Nie miałam zamiaru tu zostawać na zawsze. Chciałam wrócić do domu.

Usiadłam na pobliskim krześle, delektując się chwilą samotności. Rozejrzałam się po moim więzieniu, bo chyba inaczej nie szło go nazwać. Nie był zbyt duży, ale też nie była to ciasna klitka. Na środku znajdowało się łóżko dwuosobowe, chociaż wolę myśleć, że wielkie jednoosobowe. Zagłówek miało w kształcie czachy z otwartą paszczą i czerwonym oczami. Łóżko było otoczone kościami w lekki łuk, jakby od żeber. Pościel i same poduszki były czarne, a materac bardzo miękki. Gdy się patrzyło w sufit miało się wrażenie, że jest się pod gołym niebem. Gwiazdy były bardzo realistyczne, tylko brakowało tam Księżyca. Ściany były oczywiście czarne. Miałam okno z widokiem na zamek, parapet był na tyle szeroki, że na spokojnie mogłam na nim usiąść, co ostatnio było moim najczęstszym zajęciem. Pokój był nawet ładny, ale dla mnie za mroczny. Wszędzie były czaszki lub kości. Wolałam swój pokój w domu.

No właśnie dom, muszę tam wrócić. Nie wiedziałam jak, ale musiałam to zrobić. Wiedziałam, że to ryzykowne, ale musiałam skorzystać z okazji, że Żniwiarz mnie zostawił samą. Otworzyłam najciszej jak potrafiłam drzwi od mojego pokoju i się rozejrzałam. Nikogo nie zauważyłam, o dziwo, bo zawsze kręciło się pełno strażników, więc postanowiłam wyjść dalej. Przemieszczałam się długim i wysokim korytarzem. Ściany składały się z mieszanki czarnego marmuru z grafitem,  a w pewnych odstępach wisiały portrety. Przyglądałam się każdemu po kolei w spokoju. Byli tu sami mężczyźni, a jednak był jeden jedyny portret kobiety. Miała czarne i proste jak drut włosy i niebieskie oczy, a źrenice były w kształcie oczu kota. Rysy twarzy łagodne, pełne usta i mały nos. Siedziała na krześle, chociaż bardziej bym powiedziała, że to tron, a ręce trzymała na kolanach. Ubrana była w starą suknie z czasów antyku, przynajmniej mi taką przypominała. W kolorach srebra, szkarłatu i czerni. We włosy miała wpięty czerwony kwiat róży. Patrzałam jak zahipnotyzowana w ten portret. Przypominała mi kogoś, ale nie mogłam stwierdzić kogo. Była znajoma i jednocześnie obca. Miała w sobie coś takiego znajomego, miałam wrażenie jakbym patrzyła na babcię, której nie widziało się od lat w dodatku w młodszym swoim wydaniu.

Usłyszałam jakieś kroki, więc spojrzałam w tamtą stronę. Zobaczyłam postać w czerni, ale mimo, że była cała schowana pod szatami stwierdziłam gładko, że jest młody. Nie wiem skąd to wiedziałam, po prostu to wiedziałam. Chciał odejść.

- Poczekaj. - odezwałam się i wyciągnęłam w jego stronę rękę.
Widziałam jak się waha, ale po chwili odwrócił się i uciekł.

- Nienawidzę tego miejsca. - szepnęłam w przestrzeń i poleciała mi samotna łza.

Byłam tu sama. Nikt ze mną nie rozmawiał oprócz tego Żniwiarza, ale on w sumie bardziej mną dyrygował, a raczej próbował. Nie miałam tu nikogo z kim mogłabym porozmawiać, nic nie wiedziałam, miałam same pytania, a żadnych odpowiedzi.
Starłam łzę i postanowiłam iść dalej. Korytarze nadal były puste, jednocześnie było mi to na rękę, a jednocześnie chciałabym spotkać kogoś i z nim porozmawiać. Kogoś innego niż Żniwiarza. Przemierzałam zamek i stwierdziłam, że nikt się tu nie przykłada i wystarczy coś mocniej uderzyć i się rozpadnie. Całe to miejsce wyglądało jak jedna wielka ruin kiedyś niezwykle pięknego zamku.
Przemierzając samotnie korytarze tej majestatycznej budowy, zobaczyłam kolejnego strażnika, który mi się skłonił. Pojawił się znikąd i się przestraszyłam trochę. Nadal nie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś się nagle się przede mną pojawia. Nie wiedziałam co powiedzieć, ale wpadłam na pomysł. W końcu jestem ta "Boginią Śmierci", więc mogę to wykorzystać.

- Strażniku. - odezwałam się pewnym siebie głosem, a ten na mnie spojrzał. - Chce byś coś zrobił.

- Co mogę dla ciebie zrobić, o Pani? - zapytał przejętym głosem jeśli można to tak nazwać.

- Chce, żebyś wybrał kilku innych strażników albo tyle ile będzie ci potrzebnej pomocy i wraz z nimi zaczął odbudowę zamku. Konstrukcja jest bardzo słaba i niestabilna i w każdej chwili może się zawalić. - ruszyłam powoli krokiem, a on za mną szedł jakby wiedział, że musi mnie jeszcze wysłuchać. - Chce, żebyś zaczął od mojej komnaty, a potem resztę zamku. Wiesz o czym mówię prawda? - zapytałam się go i spojrzałam na niego.

- Wiem, o Pani i zrobię wszystko co w mojej mocy by zrobić to tak jak sobie życzysz. Będę dbał o twoje bezpieczeństwo i spełnię każdy twój rozkaz.  -  wypowiedział to jak formułkę i nie wiem czemu ale spodobała mi się jego lojalność.

- Cieszę się, a i jeszcze jedna sprawa. Informuj mnie o wszystkim i... od dziś będziesz moim osobistym strażnikiem. - odparłam.

Nie wiem co mnie podkusiło, ale miałam dziwne wrażenie, że muszę szukać sojuszników takich jak on. Nie ufałam Żniwiarzowi. Czułam, że coś knuje i to coś niedobrego. Musiałam poznać tajemnice zamku oraz tej krainy.

- Jak sobie życzysz, o Pani. - słyszałam nutkę zadowolenia w jego głosie, którą próbował stłumić, ale i tak ją usłyszałam.

- Możesz już odejść.

Skłonił się głęboko i odszedł czym prędzej. Chociaż był to tylko szkielet o czerwonych oczodołach to wiedziałam, że jemu mogę ufać. To był jak szósty zmysł, który mi pomagał w tym miejscu żeby przetrwać.

Postanowiłam iść dalej oglądać zamek. Moje myśli krążyły teraz koło tego Idioty. Zastanawiałam się co robi? Jak się czuje? Czy nic mu nie jest?

Martwiłam się bardziej o tego idiotę niż o siebie. Nie powinnam się nim tak przejmować, w końcu zostawił mnie samą. Właśnie, powinnam być na niego wściekła, że to zrobił, w końcu gdyby mnie nie zostawił to może by mnie tu nie było. Będę trzymać się tego uczucia może ona doda mi więcej siły, a jak na razie będę kontynuować moją samotną wyprawę i to brzmi jak plan.

******

Nie wiem ile już przeszliśmy, ale nogi mi już odpadały. Jakiś czas temu odzyskałem wzrok, chyba, nie jestem pewny, bo i tak nic nie widziałem. Od czasu do czasu jakieś kontury, a poza tym nic więcej. Dosłownie wszędzie było czarno. 

Ciągle trzymał mnie za nadgarstek i ciągnął. Nie odzywaliśmy się do siebie dosyć długo, a przynajmniej miałem takie wrażenie. Ciężko mierzyło się czas kiedy nic się nie widziało.

- Czy ty coś tu widzisz? - zadałem mu pytanie, bo już nie wytrzymywałem. Równie dobrze mógłby nas prowadzić na ślepo, a ja i tak nie mógłbym nic z tym zrobić.

- Owszem widzę. Jestem przyzwyczajony do mroku. Jestem w końcu Żniwiarzem. – odparł tak jakby to było oczywiste i miałoby mi cokolwiek wytłumaczyć.

I więcej się nie odezwał, a ja nie miałem zamiaru się już odzywać.  Szliśmy dalej w ciszy. Ten uścisk mnie denerwował. Te kościste palce były nieznośne i nieporęczne. Swędział mnie nadgarstek już, ale nie mogłem się uwolnić. Miał mocny uścisk, ale nawet gdybym się uwolnił to nie wiedziałem gdzie jestem. Nic nie wiedziałem, słyszałem, a nawet czułem. Byłem zbędny teraz. Równie dobrze mogłoby mnie tu nie być.

Postanowiłem zmienić myśli na coś innego i wypadło na to, że myślałem o Muerte. Musiała się czuć samotnie. Nie była osobą strachliwą więc wątpiłem, że jest przerażona. Chociaż w takiej sytuacji każdy mógłby być przerażony. Ciekawe co ona teraz robi i czy nic jej nie jest?

- Zaraz będziemy na miejscu. - dobiegł mnie jego głos.

- To.. fajnie...  - mruknąłem cicho.

Zatrzymaliśmy się i puścił moją rękę. Słyszałem jakiś szczęk, a potem skrzypienie i otworzył jakąś klapę. Zobaczyłem jakieś słabe światło i usłyszałem czyjeś kroki.

Spojrzałem na Auro i zobaczyłem, że to szkielet z fioletowymi oczodołami. Zakryty był czarnym płaszczem. Przynajmniej tak mi się wydawało, że to płaszcz. Wyszedł i podał mi rękę. Chwyciłem ją i sam wyszedłem z czerni. Znajdowaliśmy się w pustej komnacie, była dosyć wysoka i wielka, żeby nie powiedzieć ogromna. Po mojej prawej usłyszałem kroki i zobaczyłem ją. Zobaczyłem Muerte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz