wtorek, 17 lutego 2015

II Debil

Jednak moje myśli i chęci były daleko od prawdy. Jak tylko znalazłam się na mojej ulicy jakiś samochód zatrzymał się z piskiem opon przy mnie, a drzwi się otworzyły. Samochód niczym się nie wyróżniał, takich pełno jeździło na ulicy. Otwarte drzwi były wyraźnie zaproszeniem, jednak ja nie miałam zamiaru z niego skorzystać. Nie ruszyłam się ani kroku. Usłyszałam ciche westchnienie z środka pojazdu i w moją stronę została wyciągnięta męska dłoń. Kiedy nawet na to nie zareagowałam, mężczyzna złapał za mój nadgarstek i wciągnął mnie do samochodu, chciałam się wyrwać, ale jak pociągnął mnie to się potknęłam i wpadłam do środka. Zamknął drzwi za mną, a samochód ruszył gwałtownie. Od razu zasłonił mi oczy, nie wiem po co, ale nie ważne. 

Tak w ogóle to nie wiem co sobie myślą ci ludzie, czy dzisiaj jest jakiś dzień znęcania się nad Muerte? Po prostu chciałam się znaleźć w domu. Odpocząć, zamknąć się w sypialni i nie wychodzić przez tydzień. Czy aż o tak wiele prosiłam? 

Siedziałam spokojnie na siedzeniu i czekałam aż dojedziemy tam gdzie mamy dojechać. Przynajmniej jedziemy i nie muszę nigdzie chodzić. Trzeba szukać pozytywów wszędzie. Po długim czasie samochód w końcu się zatrzymał. Usłyszałam jak otwierają się drzwi obok mnie i wyciągnęli mnie. Zaczęłam się szarpać, ale tylko wzmocnił uścisk i zaczęło to boleć. Prowadził mnie, mógłby chociaż ściągnąć mi opaskę, no bo nie zrozumcie mnie źle, ale nie ufam, że mężczyzna zdaje sobie sprawę, że w każdej chwili mogę się o coś potknąć. Słychać było odgłosy kroków i to zdecydowanie tylko moich, zaś jego nie. Emocje zaczęły we mnie rosnąć i próbowałam je stłumić. Usłyszałam brzdęk otwieranych drzwi, a potem trzask jak zostały zamykane. Posadził mnie na krześle metalowym i odsłonił mi oczy.

Chociaż opaska została ściągnięta to i tak przez chwile nic nie widziałam. Oślepiało mnie światło z lampy nade mną. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do jasności zauważyłam mężczyznę siedzącego przede mną. Był niezwykle blady, zdecydowanie dobrze zbudowany. Widać było mięśnie pod opięta, czarną koszulką. Miał krótko ścięte włosy w najczarniejszym odcieniu czarnego jakiego kiedykolwiek widziałam. Jego oczy były ciemnobrązowe, które przyciągały do siebie. Było widać w nich chłód, jednak i tak były piękne i magnetyzujące. 

- Co wiesz? - zapytał, a ja byłam jak głupia. Nie znałam człowieka, a on mi zadaje jakieś głupie pytanie.

- Zacznijmy od tego, że ciebie nie znam. Na dodatek mam bardzo kiepski dzień i jeszcze mnie porwano. I zadają bardzo kiepskie i bezsensowne pytania. Co wiesz? A co ja mogę wiedzieć! Wszystko, a nawet nic. Musisz dać konkretne pytanie. - zdenerwował mnie. Nie dawałam się ponosić emocją zbyt często. Nie lubiłam tego. Traciłam racjonalne myślenie, więc wzięłam głęboki oddech na uspokojenie. Patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem i oparł się łokciami o kolana, splatając ręce i opierając o nie brodę.

- Radzę ci nie denerwować mnie, bo twój kiepski dzień może nagle stać się najgorszym dniem w twoim życiu.

- Uwierz mi miałam już taki dzień i nic go już nie przebije.

- Żebyś się nie zdziwiła. A teraz odpowiedz mi grzecznie na pytanie: Co o nas wiesz?

- Do jasnej cholery, czy nie umiesz zadawać normalnych pytań?! Nie wiem kim jesteś, a co dopiero co ja wiem o tobie czy tam o was! - po raz kolejny mnie zdenerwował, czy na tym świecie są sami tacy debile?

- A jak myślisz, kim jestem?

- Z tego co widzę to najwyraźniej debilem. - po tych słowach, uderzył mnie otwartą dłonią w policzek aż mi się głowa przekręciła.

- Mówiłem żebyś mnie nie denerwowała. Rzadko kiedy komuś udaje się wyprowadzić mnie z równowagi, więc szacunek dla ciebie. Masz niesamowity talent wpakowywania się w kłopoty.

- Dzięki, wiesz, naprawdę tego nie zauważyłam. - zakpiłam z niego.

- Zapytam po raz kolejny i ostatni: co wiesz?

- To fajnie, że ostatni, teraz ja mam pytanie: kiedy mnie wypuścicie? Bo wiesz chciałbym iść spać i się odświeżyć, nie pogardziłabym też jakimś posiłkiem. 

- Czy ty chcesz zginąć? 

Albo mi się wydawało mi się, albo przez chwilę widziałam jak świeciły mu się oczy na czerwono jednak jak mrugnęłam były normalne.

- Jakoś nie spieszno mi do tego. - wygięłam lekko usta ku górze.

- Powiedziałbym inaczej.

- No nie jesteś dziewczyną, więc nie możesz zrozumieć potrzeby umycia się.

- Chyba faktycznie chcesz umrzeć. - tym razem to on się uśmiechnął i zobaczyłam małe kły. Kły?! No pięknie nie dość, że debil to jeszcze jakiś wariat, który ma obsesje o wampirach.

- A ty najwyraźniej jesteś super debilem, skoro nie rozumiesz, że po paru godzinach chodzenia cała we krwi i w dodatku wykończona chce w końcu wrócić do domu.

- No to wystarczy, że mi odpowiesz na parę prostych pytań i będziesz mogła pójść sobie do domu. - chwycił moją brodę i skierował w swoją stronę. Był poważny, a jego skóra mnie parzyła. Jednak nie zwracałam na to uwagi. Byłam wycieńczona i mózg ledwo mi pracował.

- A co to, przesłuchanie?

- Tak.

- To może jeszcze byś dał mi prawo zachować milczenie, prawo do adwokata, a jak mnie nie stać to zostanie mi przydzielony z urzędu.

- Czy byś mogła chociaż przez chwilę zachować powagę?

- Wybacz, ale ta sytuacja jest taka, że nie wiem czy mam się śmiać czy płakać.

- Wolałbym żebyś po prostu odpowiedziała mi na pytania.

- Dobra, zachowajmy powagę. - po chwili wybuchłam śmiechem.

- Piłaś coś?

- Nie... Chyba. Sama nie wiem. Przez większość czasu byłam nieprzytomna, więc mogli mi coś dać. - kiwałam głową. Widziałam, że traci już cierpliwość. Powinnam być poważna, ale nie mogłam. Za dużo tego wszystkiego naraz. Chce po prostu zasnąć i obudzić się w przyszłym tygodniu, albo najlepiej w miesiącu.

Chyba w końcu zobaczył to jak źle się czuję, bo zobaczyłam błysk w jego oczach, a potem uniósł rękę i dotknął mojego czoła. Po prostu zasnęłam z nadzieją, że to koniec moich przygód.
Obudziłam się na czymś miękkim. Czułam się wypoczęta i pełna energii. Usiadłam na łóżku i się rozejrzałam. Na fotelu siedział ten mężczyzna, który mnie przesłuchiwał i wtedy się zorientowałam, że to nie mój dom. Na domiar złego poczułam chłód w okolicach piersi, a gdy tam spojrzałam, że tam nic nie było. Stop, to źle brzmi. Chodzi o to, że żaden materiał nie okrywał mojego ciała. Byłam naga. Szybko chwyciłam kołdrę i się zakryłam. Spojrzałam z nienawiścią w oczach na sprawcę tego. Uśmiechnął się zjadliwie i wstał.

- Trzymaj. - rzucił w moją stronę ciuchy, a ja poczułam wypieki na policzkach. Jak nic strzeliłam buraka, a jego to bawiło. - Tam jest łazienka. - wskazał drzwi blisko okna, a sam wyszedł tymi drugi. Znajdowały się na przeciwko łóżka.

- Zboczeniec. - mruknęłam pod nosem.

Jak zamknął drzwi od razu wyskoczyłam z łóżka i pognałam do łazienki. Spojrzałam na siebie w lustrze. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Ściągnęłam świeże bandaże i weszłam pod prysznic. Trochę mi się kręciło w głowie, jednak nie zwracałam na to zbytniej uwagi, po prostu nie wykonywałam gwałtownych ruchów. Wzięłam szybki prysznic i odziałam się w ciuchy, które mi dał. Był to śliczny komplet bielizny, czarny z koronką i do tego czarne, luźne spodenki i zwykła czarna koszulka. Spojrzałam na siebie w dużym lustrze. Włosy długie i czarne, które teraz prezentowały się o wiele lepiej niż poprzednio kiedy siebie widziałam, ale i tak dużo im do perfekcji. Pod oczami zniknęły już wory z czego byłam zadowolona. Powiodłam spojrzeniem w dół. Rany na rękach i nogach były koszmarne. Same strupy, zapewne zostaną mi po tym blizny. Miałam już dość patrzenia na siebie w takim opłakanym stanie, więc skierowałam się w stronę drzwi, a jak miałam dotknąć klamki zawahałam się.

Miałam tylko nadzieję, że go tam nie ma. Chwyciłam klamkę i najciszej jak potrafiłam je otworzyłam. Wychyliłam głowę i się rozejrzałam. Pusto. Uszczęśliwił mnie ten widok, ale co dalej?
Odpowiedź sama przyszła. Pojawił się w drzwiach Debil. Nie wiem jak ma na imię, ale pasuję do niego to określenie.

- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam go z jak największą nienawiścią.

- Już ci mówiłem. - zdziwił mnie, bo odpowiedział spokojnie.

- A ja już ci mówiłam, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. - ruszyłam przed siebie, chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za nadgarstek. - Puść mnie. - zaczynałam się szarpać, ale nie był to dobry pomysł bo od razu moje rany się otworzyły. Zasyczałam z bólu.

- Nie wierć się tak, bo się wykrwawisz, a i tak straciłaś już dużo krwi.

- To może byś mnie puścił?

- A nie uciekniesz? - zapytał mnie czy nie ucieknę? Przecież to on miał nade mną władzę, a co dziwniejsze dostrzegłam w jego oczach troskę. Westchnęłam przeciągle.

- Nie ucieknę.

- To fajnie, że się dogadaliśmy. A teraz usiądź na łóżko.

Nie miałam ochoty się z nim kłócić, a poza tym, krew nie przestawała mi lecieć. Usiadłam po turecku i czekałam na to aż w końcu zada mi nasze ulubione pytanie, ale to nie nastało. Zamiast tego wziął apteczkę z łazienki, usiadł obok mnie i zaczął mi opatrywać rany. Kiedy polał jedną z głębszych ran, wodą utlenioną zasyczałam z bólu.

- Przepraszam. - nie wierzę, czy on mnie właśnie przeprosił? W porównaniu z tym jak się wczoraj zachowywał to była miła odmiana. Zupełnie inny człowiek.

Kiedy skończył mi opatrywać rany podał mi rękę i pomógł wstać. Wyszedł z pokoju i dał mi znak żebym poszła za nim. Nie miałam nic do stracenia, więc poszłam. Szliśmy długim korytarzem, w pewnym momencie zauważyłam lustro. Teraz, kiedy miałam wszystkie rany opatrzone wyglądałam o wiele lepiej i wcale nie jak mumia, tylko... normalnie. O ile może wyglądać normalnie dziewczyna z całymi obandażowanymi rękoma i nogami. Widać, że koleś ma doświadczenie w opatrywaniu. Z uśmiechem na ustach ruszyłam dalej. Ale właściwie dlaczego się uśmiechałam? Zostałam porwana, mam pełno ran i jeszcze czeka mnie przesłuchanie, bo wątpię, że odpuści tak łatwo, ale mimo wszystko nie potrafiłam przestać się uśmiechać. 

Weszliśmy do dużego pokoju. Na środku stał ogromny stół z przeróżnymi potrawami. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że właściwie od dłuższego czasu nic nie jadłam, a kiedy poczułam zapach tych wszystkich potraw, ślinka naciekła mi do ust. Usłyszałam cichy chichot za moimi plecami, odwróciłam się i zobaczyłam Debila, który się ze mnie śmieje.

- Możesz to wszystko zjeść.
Szybko usiadłam przy stole i zaczęłam jeść. Nie przejmowałam się dobrymi manierami. Jadłam wszystko jak leci, a facet mi się tylko przyglądał z uśmiechem na ustach. Wyglądał o wiele lepiej jak się uśmiechał.

- A ty nie jesz?

- Nie jestem głodny.

Wzruszyłam tylko ramionami i wróciłam do jedzenia. Kiedy nie mogłam nic więcej już zmieścić oparłam się o krzesło i czekałam na dalszy rozwój sytuacji, ale on tylko milczał i przyglądał mi się. Nie wytrzymując dłużej zapytałam:

- Jak masz na imię?

- Myślałem, że to ja tu zadaje pytania. Grimmjow.

- Dziwne imię. Na mnie mówią Muerte.

- Wiem. Nie rób takiej zdziwionej miny, wiem więcej niż ci się wydaje.

- I co mam się zacząć bać?

- Niekoniecznie.

- Aha. Dziwny jesteś.

- Odpowiesz mi w końcu na pytanie.

- Jak mam ci na nie odpowiedzieć skoro nie wiem kim jesteś, a raczej czym?

- Powinnaś już się domyśleć. - uśmiechnął się, ukazując swoje kły, a jego oczy zabarwiły się na czerwono. Otworzyłam oczy ze zdumienia.

- Niemożliwe.

- A jednak. Teraz już wiesz?

- Tak jesteś...

- Nie mów tego.
- Czemu?

- Mamy swoje prawa i obowiązki. A teraz powiedz mi co o nas wiesz?

- Tylko tyle co jest w każdej legendzie.

- Teraz to mnie zawiodłaś.

- Czemu? - zdziwiłam się.

- Miałem nadzieje, że będziesz wiedzieć więcej.

- Nie rozumiem, sądziłam, że im mniej tym lepiej.

- Nie w twojej sytuacji.

- A jaka jest moja sytuacja?

- Wkrótce się przekonasz. - ta odpowiedź nie wróżyła dobrze.

- Czyli może być jeszcze gorzej niż było przez te parę, a właściwie paręnaście godzin?

- Mniej więcej. - teraz to już nie był taki przystojny. Przypomniałam sobie coś istotnego. - Właśnieee... Czemu byłam goła jak się obudziłam? - byłam pewna, że moje oczy rzucają błyskawice.

- Widzisz. Nie chciałem żebyś wybrudziła moje łóżko. - odparł nie zrażony, jak gdyby nigdy nic, a ja nie mogłam w to uwierzyć.

- Pedant. - tym jednym słowem go wkurzyłam. Wstał gwałtownie, a krzesło poleciało do tyłu. Oczy mu się świeciły na czerwono.

- Nie jestem nim! I nie nazywaj mnie tak NIGDY więcej!

- Więccc... jednak nim jesteś. - zakpiłam sobie z niego. Zawył i zniknął, dosłownie, rozpłynął się w powietrzu, ale po chwili się pojawił z krzesłem, które zasunął i wtedy już zniknął. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz